Wyszedłem na chwile się przewietrzyć, nie było mnie pół roku... No cóż, teraz mogę wrócić i obwieścić trunki z 2 części. Jako pierwszą na warsztat biorę edycję 12 letnią.
Już oględziny pudła paradnego i butelki zamykanej na korek, w odróżnieniu od podstawowej wersji Tullamore dają do zrozumienia iż obcujemy z alkoholem mierzącym wyżej, Design butelki mocno nawiązuje do podstawki, ciemno-wrzosowy wystrój etykiety robi wrażenie exclusive, no i sam napis informujący o długości leżakowania nie jest przesadnie uwydatniony jak to bywa w różnych produkcjach. Ogółem, jak to się dziś mówi: ROBI WRAŻENIE. Na kontretykiecie podaną mamy polską informacje, w której między innymi dowiedziałem się iż nie dość że trunek jak na irlandczyka w przystępnych pieniądzach (ok 120 zł) leżakuje 12 lat, to jeszcze w procesie dojrzewania biorą udział beczki po sherry oloroso, wiec dziś poza recenzją i degustacją świętować mogę odkrycie nowej gałęzi w świecie whiskey.
Nos: Suszone owoce, cukierki toffi, cynamon, odrobina miodu. Ogólnie zapach jest bardzo ciekawy i wielowymiarowy jak na Irlandie, alkohol dobrze ukryty.
Smak: Pazurek alkoholowy na języku daje pograć, aby po chwili ustąpić słodyczy toffi, przełamany lekką nutą owocowo-dębową.
Finisz: Symboliczny, skromny, raczej wytrawny, lekko orzechowy, minimalnie suszono-owocowy.
Ta wersja Tullamora moim zdaniem poważnie łamie stereotyp łagodnej whiskey z Irlandii, zapachowo fenomenalnie, w smaku troszeczkę za ostra. Czyżby mocna dębowość podbijała alkoholowy pazur?
Jednak całokształtem daje w stronę tego wypustu duży +. Raz, że stosunek jakości do ceny jest zadowalający. Dwa, że mogłem od razu po powąchaniu przenieść tę butelkę kilka kategorii wyżej i dopiero smak dokonał korekty na prawidłowy poziom jakościowo/cenowy. Trzy, bo Tullamore odważył się finiszować część swojego destylatu w beczkach po sherry z czym się do tej pory nie spotkałem (w odsłonie irlandzkiej), a wydaje mi się, że właśnie o to chodzi w mojej przygodzie degustacyjnej aby się ciągle zaskakiwać, próbować nowych smaków, a nie zakorzeniać się w jednej bezpiecznej i z czasem nudnej gałęzi.
Dobra, czas teraz na grande finale Tullamore D.E.W. w wersji Single Malt 14 letni.
Tuba paradna i butelka poza zmienioną kolorystyką bliźniaczo podobna do poprzednika, czyli trzyma poziom ;). Whiskey zabutelkowana w podniesionej mocy do 41.3% alkoholu, leżakowana w 4 rodzajach beczek! Według notki smakowej producenta będzie można znaleźć nuty owoców cytrusowych i tropikalnych, co pamiętam z degustacji Kavalana. Czy także będzie tak dobra? Zaraz sprawdzę.
Nos: Jakby porównać z poprzednikiem to ta pozycja wypada skromnie. Aromat nie jest intensywny, ale także nie jest niegrzecznie alkoholowy. Wyczuwalna owocowość (nie tyle cytrusowa co jabłkowa), delikatna waniliowa słodycz oraz minimalistyczna dębowość.
Smak: Owocowość, połączenie cytrusów z ananasem przy zachowaniu lekkiej alkoholowej pieprzności, lekka dębowość, minimalnie wyczuwalna wanilia.
Finisz: Delikatny i słodki, przyjemnie gasnący.
Podsumowując: Przy jakże długo pisanej recenzji 4 wariantów, Tullamore podejść też było kilka. Gdzie podkreślić chciałem iż wersja Single Malt za pierwszym razem wydała mi się wypłaszczona i ostra, wiec postanowiłem dać jej 2 termin poprawkowy, gdzie wypadała o niebo lepiej. Utrwaliło mnie to w przekonaniu iż w świecie degustacyjnym bywają po prostu dni, gdzie mimo obfitej weny trzeba przesunąć badania na inny dzień. Wracając do ostatniej butelki i stosunku jakości do ceny mogę śmiało powiedzieć, że jest ok. Ale pozycja poprzednia zrobiła na mnie większe wrażenie i to wersji 12 letniej przyznać chcę pierwsze miejsce.


Brak komentarzy:
Prześlij komentarz