sobota, 30 stycznia 2021

Burbon Buffalo Trace

 Pomijając chronologie pozycji w barku, pragnę opisać jak i kolejny raz spróbować Burbon z najstarszej destylarni w stanach a mianowicie Buffalo Trace Distillery.




Pierwsze rozeznanie - już w samochodzie zdziwiło mnie iż oko bizona umieszczonego na trunku ma być w kolorze alkoholu. Pomyślałem "hmm... ciekawe". Dopiero w domu porównując z etykietami w sieci odkryłem prawdę, że "oczko" ktoś w markecie wydłubał ;) 

Pierwsze pozytywne akcenty były już przy otwieraniu, nie spodziewałem się iż Burbon, który można nabyć w kwocie około "stówki", będzie już miał znane mi z moltów zamknięcie na korek. Dalej przy nalewaniu konsystencja trunku wydała mi się gęsta i oleista co też dla mnie było nowością, którą pozytywnie odebrałem. Jednak wśród euforii i wszystkich ochów, achów znowu dystrybutor swoją małą wstawką na kontretykiecie się zbytnio nie popisał a początkujący poza walorami smakowymi czasami chciałby poznać historie marki, trochę się wgłębić w temat. A jak nie jest biegły w angielskim to niestety próba tłumaczenia samodzielnie może trochę rozwiać pozytywną atmosferę... 

Ale zaraz Buffalo aromatem i smakiem się wybroni! Ba! Jak nie wprowadzi na nowy poziom, a mianowicie:

Nos: alkohol świetnie ukryty, od razu uświadamiam sobie, że nie tańczę z burbonami kupionymi w sieciówkach z płazem, morskim diabłem czy owadem w logo ;p, owocowość, słodycz, 

Smak : pierwsza uderza świeża owocowość, druga chwilowa lekka pieprzność, jako trzecia słodycz cukierkowego karmelu. Owocowość powoli przechodzi w lekką trawiastość i wyrównuje kroku karmelowi.
Za drugim podejściem (które chce się za moment wykonać) do bukietu dołącza lekki posmak dębu i subtelna zbożowość 

Finisz: długi, przyjemny, powoli gasnący


Podsumowanie: na pewno butelka należy do "Top 3", której nie zawaham się odkupić. Bardzo dobra pijalność trunku - po spróbowaniu nie sprawdzasz czy masz cole w pogotowiu :)  Świetny stosunek ceny do jakości. Przyczepić się można do słabej dostępności na półkach sklepowych, burbony o mniejszej pijalności w podobnej cenie znajdziesz praktycznie wszędzie. Ale warto będąc w dobrym markecie poszukać właśnie tej pozycji.   






piątek, 22 stycznia 2021

Singleton Luscious Nectar - Single Malt

 Wiec przyszedł ten czas. 

Dzięki podpowiedziom z sieci udałem się po swojego pierwszego świadomego single malta dla początkujących. Na pierwszy ogień wybrałem Singleton Luscious Nectar.  Było to dla mnie odkrycie, że niedymne whisky też potrafią być bardzo ciekawe, co zaowocowało szybkim wzrostem kolekcji w dość niedługim czasie. Do dziś uważam, że to propozycja bardzo ciekawa zarówno dla wtajemniczonych jak i osób, którym chcemy łagodnie przedstawić świat moltów.

W tej propozycji jedyną odpychającą rzeczą jest notka polskiego dystrybutora, który najwidoczniej stwierdził, że w polskim opisie pod kontretykietą wystarczy podać objaśnienie dokładnie takie samo jak na formie podstawowej i nie wspomnieć czym ten produkt się wyróżnia. 


A wyróżnia się tym, że Singleton Luscious Nectar leżakowany jest w butelkach zarówno po Burbonie jak i Pedro Ximenez Oloroso (przynajmniej tak zdołałem to przetłumaczyć). Dalsza cześć tłumaczenia kontretykiety wygląda następująco:

"Smak jest pełen aktywności, pełen miękkich, zapieczonych jabłek, soczystego brązowego cukru, nut kremowej kawy i prażonych nut orzechowych. Jest to ambrozja, dekadencja warta spróbowania"



Moje odczucia

Nos: wyraźnie owocowy, subtelna alkoholowość, lekko maślany, śladowe ilości dębiny

Smak: w pierwszej chwili jabłkowy powoli przechodzący w pieprzność, która należy do tych przyjemnych a nie odrzucających, słodycz, lekka trawiastość 

Finisz: owocowy, słodki, pieprzny, przyjemny 

Dodać chciałem iż zarówno w aromacie, smaku jak i finiszu czuć pewną lekkość i bardzo przystępną pijalność degustowanego trunku. 

Uważam iż Singleton w tej wersji godny jest polecenia, mimo tego, że brakowało mi zadeklarowanego smaku kremowej kawy i prażonych nut orzechowych. Na pewno jest wart spróbowania jak i ponownego ugoszczenia tej propozycji w kieliszku. 


Stosunek zawartości butelki do ceny 8/10.





środa, 20 stycznia 2021

Pierwsza butelka whisky! Poszukiwania czas zacząć :)

 W pogoni za życiem przeskakiwałem kolejne dni raz lepiej raz gorzej. Jeszcze kilka dni temu nie wiedziałem, że tak długo przystanę przy temacie whisky.


Pierwsza butelka, która mnie tak zaciekawiła to był liker Jack Daniels Honey, wtedy bił bym się broniąc prawdy (jaką wtedy przyjmowałem)  iż piję "łyche". Element przełomowy to ten, w którym po pracy masz chęć wypić drinka, ale zapomniałeś coli i jedyne co możesz sobie zaserwować to najprostszy drink, czyli szklanka z alkoholem (oryginalnie "drink" nazywa się Szklanka z wódką :) )


No i zdziwko, to bez coli dobre! Może sobie jeszcze naleje w taką szklaneczkę i będę sączył przy kominku jak "Janusz Tracz" (u mnie w młodych latach telewizor latał na okrągło i te seriale oglądało się z całą rodziną, a Janusz to był jeden z lepszych czarnych charakterów polskiej telewizji). No z kominkiem w bloku to słabo było a szklaneczkę miałem po Nutelli. Ale przygoda ruszyła!


Kolejnym przełomowym krokiem były święta, kiedy to dumny z siebie postawiłem owego Jacka na stole świątecznym, chęcią podzielenia się odkryciem. W drugim narożniku, tradycyjnie jak to w święta, stała jakaś polska wódka.  Z założenia bym przegrał gdyby nie "odkryć part 2", a mianowicie Szwagrowi oczy się zaświeciły na "coś innego". Spytał się "Whisky lubisz? To może spróbuj tego". Wtedy zacząłem coś wyjątkowego w tym destylacie czuć. Wielkiego opisu to ja nie wykrzesałem, jedyne odczucie jakim mogłem się podzielić :"fajne, jakbym ze smakiem whisky czuł zagryzanie  wędzonką ", to była moja pierwsza dymna! Jaka? - nie pamiętam... a szkoda.


Jakiś czas po świętach, kiedy ogarnięte były sprawy w pracy i fundusze, próbowałem wyciągnąć informacje czym Szwagier mnie uraczył. Niestety też nie pamiętał (bardziej z zalatania i tego, że to nie była jego pierwsza dymna butelka, a i czasu upłynęło).  Podał mi 2 nazwy, z czego jedną zapamiętałem... Ardbeg. Poszukiwania ruszyły, jak dzikie zwierzę ryłem w półkach supermarketów ciągnąc partnerkę za sobą, która w telefonie sprawdzała czy nie pomylę nazwy. W drugim dniu poszukiwań, w końcu dostałem to co chciałem. Po czym wróciłem do domu, jeszcze w kurtce otworzyłem butelkę, nalałem do kieliszka i chlup!

Czerwony na twarzy początkowo nie wiedziałem co Ardbeg wyprawia mi w ustach. Przełknąłem, ale wiedziałem, że podszedłem do tematu od drugiej strony i w ruch poszła przeglądarka internetowa.

Pomocną dłoń podał mi filmikiem na Youtube Pan Tomasz Miler, za którego opinią kupiłem swojego pierwszego świadomego malta o którym napiszę niedługo.





 

Cardhu 12 Babska whisky?

 Jak szczupak jest królem wód, tak Johny Walkers jest królem blendów. A właśnie nasza dzisiejsza bohaterka w głównej mierze jest "esenc...