W pogoni za życiem przeskakiwałem kolejne dni raz lepiej raz gorzej. Jeszcze kilka dni temu nie wiedziałem, że tak długo przystanę przy temacie whisky.
Pierwsza butelka, która mnie tak zaciekawiła to był liker Jack Daniels Honey, wtedy bił bym się broniąc prawdy (jaką wtedy przyjmowałem) iż piję "łyche". Element przełomowy to ten, w którym po pracy masz chęć wypić drinka, ale zapomniałeś coli i jedyne co możesz sobie zaserwować to najprostszy drink, czyli szklanka z alkoholem (oryginalnie "drink" nazywa się Szklanka z wódką :) )
No i zdziwko, to bez coli dobre! Może sobie jeszcze naleje w taką szklaneczkę i będę sączył przy kominku jak "Janusz Tracz" (u mnie w młodych latach telewizor latał na okrągło i te seriale oglądało się z całą rodziną, a Janusz to był jeden z lepszych czarnych charakterów polskiej telewizji). No z kominkiem w bloku to słabo było a szklaneczkę miałem po Nutelli. Ale przygoda ruszyła!
Kolejnym przełomowym krokiem były święta, kiedy to dumny z siebie postawiłem owego Jacka na stole świątecznym, chęcią podzielenia się odkryciem. W drugim narożniku, tradycyjnie jak to w święta, stała jakaś polska wódka. Z założenia bym przegrał gdyby nie "odkryć part 2", a mianowicie Szwagrowi oczy się zaświeciły na "coś innego". Spytał się "Whisky lubisz? To może spróbuj tego". Wtedy zacząłem coś wyjątkowego w tym destylacie czuć. Wielkiego opisu to ja nie wykrzesałem, jedyne odczucie jakim mogłem się podzielić :"fajne, jakbym ze smakiem whisky czuł zagryzanie wędzonką ", to była moja pierwsza dymna! Jaka? - nie pamiętam... a szkoda.
Jakiś czas po świętach, kiedy ogarnięte były sprawy w pracy i fundusze, próbowałem wyciągnąć informacje czym Szwagier mnie uraczył. Niestety też nie pamiętał (bardziej z zalatania i tego, że to nie była jego pierwsza dymna butelka, a i czasu upłynęło). Podał mi 2 nazwy, z czego jedną zapamiętałem... Ardbeg. Poszukiwania ruszyły, jak dzikie zwierzę ryłem w półkach supermarketów ciągnąc partnerkę za sobą, która w telefonie sprawdzała czy nie pomylę nazwy. W drugim dniu poszukiwań, w końcu dostałem to co chciałem. Po czym wróciłem do domu, jeszcze w kurtce otworzyłem butelkę, nalałem do kieliszka i chlup!
Czerwony na twarzy początkowo nie wiedziałem co Ardbeg wyprawia mi w ustach. Przełknąłem, ale wiedziałem, że podszedłem do tematu od drugiej strony i w ruch poszła przeglądarka internetowa.
Pomocną dłoń podał mi filmikiem na Youtube Pan Tomasz Miler, za którego opinią kupiłem swojego pierwszego świadomego malta o którym napiszę niedługo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz