Rok strzelił, 23 recenzje whisky, burbonów, rumów a także brandy za nami. Od samego początku do chwili napisania tego wpisu Pierwszą Butlę odwiedzono w sumie tutaj
Długo myślałem nad wyborem butelki, czy wybrać najmilszą, tą najbardziej pijalną czy kierować się długością leżakowania a może największym prestiżem. Więc wybrałem Ardbeg'a 10, od tej butelki zaczęła się przygoda, o której wspomniałem w pierwszym wpisie
| Gdzie leje się Ardbeg zaczyna się przygoda. |
Ardbeg jest zaliczany do najbardziej dymnych pozycji z wyspy Islay. Destylarnia, która obecnie jest pod władaniem koncernu LVMH. Zdobywa wielką popularność, skupia także fanów, którzy nazywani są "Ardbegianie". Whisky została w latach 2013 i 2014 wybrana przez jury World Whisky Awards jako najlepszy single malt.
Dobrze, pamiętam jak za pierwszym razem Ardbeg mnie zaskoczył, zobaczymy czy tym razem też mnie tak "wykręci".
Nos: Dym, kwaskowata słodycz, minimalnie wyczuwalna alkoholowość mimo 46% alkoholu, ziemistość.
Smak: Palony torf, wodorosty, z drugiej strony wędzone owoce, wanilia, cytrusy, minimalna pieprzność alkoholu, która tutaj jest znakomicie ukryta.
Finisz: długi, złożony, w pierwszej kolejności dymność się oswaja dając zagrać ziemistości, powoli wkrada się cytrusowość, słodycz, dym na języku wybrzmiewa jako ostatni, powoli i subtelnie wygasając.
Podsumowując na ogół "Dymne potwory" można kochać lub nienawidzić, charakterność Ardbega potrafi rzucić w przygodę i odkrywać inne torfowe klimaty jak w moim przypadku lub szybko zawrócić osobę pijącą w bardziej przymilne i łatwe w wypiciu whisky. Ardbeg nie jest pozycją, która się podlizuję, on wciska w fotel i nie zna litości. U mnie w kolekcji Ardbeg 10 jest whisky, którą bez wahania odkupuję jak zobaczę pustą butelkę, ale nie jest to pozycją na każdą chwilę, nie codziennie masz siłę aby stawić czoła potworowi jednakże każde spotkanie jest wyjątkowe.
PS. post nie jest w żaden sposób sponsorowany, a jakbym chciał się przyczepić to musiał bym wybrać inną whisky.