środa, 14 grudnia 2022

Tullamore D.E.W porównanie uzbieranej kolekcji cz.1

 Siedząc na urlopie i szukając tematu do wpisu na blogu, dziś odkryłem, że jestem posiadaczem całkiem fajnej kolekcji butelek Irlandzkiej whiskey (czytaj dalej whisky) Tullamore D.E.W.. Nie powiem, wcześniej miałem lekką blokadę przed opisywaniem Irlandczyków, bo z reguły są to propozycje z bardzo dobrą pijalnością lecz jeśli chodzi o różnorodność smaków wypadają raczej skromnie.

Dziś sprawdzę czy bazując na podstawowym wypuście Tullamore D.E.W warto pochylić się nad wersjami droższymi (wersja 12 letnia oraz wersja Single malt) bądź raczej udać się w strone liquer'ów na bazie whiskey ze stajni Tullamore.




Pragnę dodać iż porównania cenowe aby zachowały swój wydźwięk i pozostały ponad czasowe należy traktować jako proporcje między kwotami. Wiadomo czasy są różne, ceny za alkohol się zmieniają i zazwyczaj rosną czy to z racji inflacji tudzież popytu na poszczególne wypusty. Chociaż niedawno zauważyłem zbyt dużą wycenę  za "Lagę 16" na moim lokalnym rynku w kwocie 400 zł za 0,7L, na półce stały 2 sztuki i stanąłem przed dylematem czy ten pik do góry wiąże się z większym popytem niż moce produkcyjne destylarni, które opisałem tutaj, być może cena przed świętami i remanentami trochę zostanie poddana korekcie, bo wiadomo kiedy Lagavulin w barku się kończy raczej należy go odkupić prędzej czy później. Finalnie wycena "Lagi" została poprawiona do 260 zł i automatycznie jedna butelka z półki sklepowej zniknęła i pojawiła się u mnie na zapasie ;) 



Dobra, po wprowadzeniu zacznę porównania od podstawowego wypustu Tullamore, z którym znamy się już od jakiejś prawie całej zdegustowanej flaszki (a nie przepraszam, to już druga butelka, co w wypadku blended whisky znaczy już o niej dobrze ), Tullamore z zieloną etykietą z tego co pamiętam kupiłem nie dalej niż 30-ta butelka zasilająca barek, blend ten długo miał przypiętą etykietę whisky najlżej pijalnej z całej kolekcji, którą z dumą broniła aby po roku przekazać to osiągnięcie na rzecz innego Irlanczyka Paddy

Sama komunikacja Marki i notka degustacyjna producenta informuje nas "Trzykrotnie destylowana* Irlandzka whiskey znana ze swojej wyjątkowej łagodności i unikalnego charakteru"

Cena za butelkę to 73 zł (wg. dom whisky, grudzień 2022r.)


Nos: delikatny aromat dębowy, alkohol dobrze ukryty (jak na blend w tej cenie), minimalna karmelowa słodycz, aromat sam w sobie raczej skromny, ale przyjemny 

Smak: lekka-przyjemna dębowa pieprzność, która szybko daje podpisać listę karmelkowo-waniliowym cukierkom, symboliczne nuty gałązek owocowych- pestek z jabłek

Finisz: symboliczny dębowy, jabłkowo-gałązkowy, minimalnie słodki


Podsumowując: "Podstawka" jest bezpieczną whisky jeśli chcesz nowicjuszowi podać alkohol w kieliszku degustacyjnym mając pewność, że gościa raczej nie otrząśnie, nie jest też blendem wybitnym, zabierającym smakiem w wielką przygodę, za tę cenę jest po prostu OK  



Kolejną odsłoną Irlandczyka jest wersja liquieru na bazie Tulamore D.E.W. Honey. O ile dobrze kojarzę takie doświadczenia zapoczątkowali Amerykanie ze swoimi burbonami. Osobiście uważam, że takie likierowanie whiskey to sztuczka, która ma zachęcić amatorów lżejszych alkoholi do wejścia w świat whisky/ey, dla mnie to trochę jak nauka pływania w wannie. Moim zdaniem jeśli chcesz poznać jakąś dziedzinę to należy do niej wejść pewnym krokiem dźwigając wszelakie konsekwencje jak i korzyści.

Ale dobrze, sprawdzę jak w porównaniu wypadnie likierek.

Cena: 76 zł (wg. dom whisky, grudzień 2022r.)

Nos: aromat praktycznie taki sam jak w wersji podstawowej, nosem trzeba szukać tego miodu, za to alkoholowość wyeliminowana praktycznie do zera

Smak: pierwsza uderza miodowa ulepkowość, która dosyć sprytnie przechodzi w woskowość zahaczając o dębowość i minimalną trawiastość. Teraz przy porównaniu odbieram tę pozycję lepiej niż kiedyś (może lekkie utlenienie w barku jej służy)

Finisz: przeminął szybko niczym lata młodości 

Podsumowując: To nie ma co kotów rwać nad tą pozycją, pamiętałem ją gorzej teraz wyszła lepiej. Werdykt sam mnie zdziwił ;) Jednak swoje stanowisko odnośnie półśrodków zachowuje lecz bojkotować ludzi z innym poglądem nie będę.


Dobrze jak cena "Lagi" uległa korekcie tak i ja zmuszony jestem podzielić porównanie mojej kolekcji na dwie części (głównie z tej racji iż chciałem dać odpocząć aparatowi pomiarowemu z uwagi na "słaby łeb" plus poszedłem procentami w dół co podwaja efekt ). W następnym wpisie do porównania dodam wersje 12 letnią oraz TULLAMORE D.E.W Single Malt.

 





niedziela, 4 grudnia 2022

Metaxa 5 stars

 Witajcie!

Ten post jest odpowiedzią na komentarz pod najnowszą aktywnością na facebooku.

A więc, co sądzę o Metaxie ? Odpowiem za chwilę, jednak winien jestem wyjaśnienia i lekkiego wstępu, bo jak to tradycja nakazuje troszkę pobiadolę zanim dojdę do meritum. 



Przede wszystkim Metaxe należy spróbować pchnąć do szufladki gatunkowej, a sprawa naszej bohaterki jest trudna.... na pewno nie jest to whisky, swojego czasu metaxa widniała w kategorii koniaków jednak po wprowadzeniu regulacji prawnej  ( m.in. produkcja musi się odbywać w rejonie Cognac we Francji, destylat tylko z wybranych szczepów winogron itp.) wypadła z tej dziedziny. Metaxy też nie można nazwać brandy, bo też nie spełnia swoich warunków, ponieważ po leżakowaniu dodaje się ekstrakt z płatków róż oraz zioła. 

Więc Metaxa jest w kategorii spirit drink, bądź jakby to ładniej ubrać Metaxa jest kategorią samą w sobie ;) 



Także w oficjalnej komunikacji marki na kontretykiecie butlelki, ku miłemu zdziwieniu jasno zwięźle i po polsku, jest opisany skład i historia z dodaniem notki smakowej stawiającej na delikatność trunku.



Wiec próbujemy :

Nos: mocny aromat słodkiego wina połączony z mocno przesłodzonymi przetworami na kompot, alkohol bardzo ukryty, słodycz przykrywa inne aromaty. Nie czuć wielkiej złożoności, której się zawsze szuka przy degustacjach. 

Smak: Delikatny, różany, SŁODKI ponad miarę, winny, pazurek alkoholowi się pojawia jedynie w momencie jego poszukiwania i jak go znalazłem okazał się słaby, idealnie ukryty. 

Finisz: symboliczny (jest, ale bardzo krótki), pestkowo winogronowy.   


Podsumowując: Jeśli głównym kryterium była by pijalność trunku Metaxa wypada ona wysoko, natomiast jeśli szukamy tego "Łał" za złożoność to raczej się rozczarujemy. Też nie oszukujmy się za taką cenne raczej trudno znaleźć trunek wybitny, w barku swoją butelkę Metaxy mam, bo trafiła się na promocji a jak się skończy nie będę leciał z językiem na wierzchu aby zaraz odkupić nową, jeśli miałbym rozwinąć się alkoholowo w stronę Grecji środki na ten "kurs" ulokował bym w greckich winach zamiast w kolejnych odsłonach Metaxy. 


 


poniedziałek, 14 listopada 2022

Jak znienawidzić whisky

 Witajcie, dziś nie opiszę żadnej butli, podzielę się z wami przemyśleniami, pewną ideologią (tak, jeśli ktoś z was teraz śledzi moje poczynania w szerszym spektrum, pewnie domyśla się, że ten wpis jest swojego rodzaju ćwiczeniem, ale o tym czy chcecie abym uchylał rąbka prywaty napiszcie w komentarzach). 

Cieszę się, że uczestnicząc w społeczności pasjonatów whisky oraz innych alkoholi, swoją działalność mogę prowadzić w pełnej swobodzie. Wpisy redaguje kiedy złapie mnie wena, a nie wywiązując się ze zleceń. Dlatego dziś wypunktuję parę spraw, które zarówno mnie jak i innych mogą wypchnąć z obiegu:



1. Sprawdź z kim tańczysz....


... i czy umiesz dotrzymać kroku. Dżokej ma o wiele większą szanse spaść z konia niż szachista, każda profesja ma swoje ryzyko, ale nawet jedząc za dużo czekolady możesz mieć problemy z zębami, więc przemyśl czy tworzenie kolekcji alkoholi nie będzie u Ciebie jazdą bez trzymanki.


2.  Ucieknij pasją do pracy

W swoim życiu wielokrotnie spotykam się z hasłem, jeśli twoja pasja przerodzi się w prace osiągniesz SUKCES! Tak to jest jedna strona medalu, z drugiej strony w pracy bywa różnie, nie zawsze wychodzisz z pracy z uśmiechem od ucha do ucha, choć ogół Ci odpowiada. Na pracę poświęcamy  sporą liczbę godzin w swoim życiu, czy nasz wewnętrzny zegar ma przewidzianą taką samą pule na  pasje? Nie wiadomo czy postawienie grubej linii miedzy pracą a pasją nie polepszy planu na życie.

Tudzież przykładowo zajmiemy się handlem alkoholami i najlepiej będzie się sprzedawać produkt w naszym mniemaniu po prostu średni, a chcemy się skupiać na towarach lotów najwyższych choć sytuacja na rynku kieruje nas całkiem w drugą stronę. Raczej poczujemy się niezręcznie.


 3.  Trzymaj się jednego rodzaju jak i przedziału cenowego 

Dobra whisky musi być droga! Bzdura największa... Osobiście wiele razy przeinwestowałem jak i nie wydałem wygórowanej kwoty a smakowo przyjemnie się zaskoczyłem.

(dlatego warto przemyśleć udział w degustacjach, które prowadzę ;] ) 

Wiadomo, za ceną bardzo często idzie jakość, ale także wymagania wraz z kwotą rosną i o tym trzeba pamiętać. Dodać chciałem też, że z droższymi pozycjami idzie mi się trudniej rozstać co przełożyło się na rozrost barku. Także zapychanie kolekcji najtańszymi pozycjami co różnić się będą głównie etykietami i dawką coli, którą należy dolać do whisky żeby ją wypić może po prostu znudzić. Przykładowo poznaliśmy smak torfowego destylatu i zamykamy się tylko w pozycjach dymnych nie otwierając się na różnorodność świata alkoholi.


4. Nie spinaj się 

Po prostu wyluzuj. To, że wiesz dziabkę mniej od ludzi co siedzą w temacie od lat, wcale nie znaczy, że w dwa weekendy musisz ich nadgonić. Oczywiście każdy ma swoje tempo rozwoju i kiedy wiatr niesie jak na skrzydłach warto z pomocą tego wiatru polecieć, ale pamiętaj, że nawet orzeł w swoim locie czasami potrzebuje przycupnąć. Tak i ty przycupnij, nabierz dystansu i daj się stęsknić za swoją pasją. 

    

 



 



wtorek, 18 października 2022

Lagavulin 16 Yo

 Po kolejnej długiej przerwie z publikacji wpisów czas na słynną Lagę w wersji 16 letniej.


W moim zbiorze, ale i zarówno w kolekcjach moich kolegów degustatorów, Lagavulin 16 letni pełni funkcje whisky z segmentu VIP. W portfolio Diageo Lagavulin jest/był opcją wysoce dystyngowaną, ogólnie dostępną w większych marketach i sklepach specjalistycznych, co w połączeniu z wysoką pijalnością spowodowało wykupienie większości nakładu słynnej 16 letniej Lagi... Ba nawet można znaleźć takie informacje iż zamówienia przewyższają moce produkcyjne destylarni. Cały proces doprowadził do wystrzelenia ceny za butelkę. Pamiętam, że swój egzemplarz nabyłem rok temu za cenę 270 zł/07L a teraz ceny sięgają ok. 400 zł za butelkę.



Aż trudno uwierzyć, iż nasz dzisiejszy bohater początkowo służył do produkcji mieszanej whisky White Horse, dopiero później włączony został do serii Classic Malt's i około 98% destylatu sprzedawane jest jako Single Malt. Co dziś zaoferuje whisky, o której nie słyszałem aby ktokolwiek się negatywnie wypowiedział, zaraz sprawdzę


Nos: w pierwszej kolejności wyczuwalny dym torfowy, mocny, ale nie nachalny i od razu praktycznie przełamany owocową, jabłkowo-śliwkową słodyczą. W całej ceremonii wyłapywania zapachów alkoholowość praktycznie w ogóle nie zauważalna.


Smak: spójny z aromatem, łagodny jak na pozycję torfowe. dymność mocna, ale nie dominująca, dodatkowo na ustach można poza dymem znaleźć ciemną czekoladę, lekką dębowość. 


Finisz: długi, dostojnie dymny, powoli gasnący, z dodatkiem owocowości połączonej z ciemną gorzką czekoladą


 Podsumowując: Laga 16 jest od jakiegoś czasu nazywana przez ze mnie whisky salonową, w definicji tej ujmuję połączenie wysokiej pijalności, dymność obecną, ale nie gwałcącą nozdrzy i kubków smakowych z złożonością smaków oraz faktem iż aromat jest spójny ze smakiem. Raczej nie polecał bym tej whisky osobie początkującej a  skierował bym do osób, które już coś wypiły i te osoby na pewno docenią jej kunszt. Wracając do wzrostu cen tej whisky powiem iż mogła by jeszcze wzrosnąć a amatorów na Lagę by nie zabrakło. Sam osobiście się cieszę iż w mojej butelce jeszcze czeka ostatnia porcja, którą zachowam aby uczcić jedno z poważniejszych sukcesów, na które się szykuję ;) 




piątek, 9 września 2022

Kavalan Classic

 "Druga zwrotka, bo zawsze chciałem zacząć od środka" jak śpiewał Abradab w swojej piosence tak samo jest z chronologią wpisów, a raczej kolejnością dodawania recenzji. Wiem, że przed opisaniem Kavalan Koncertmaster  powinien na blogu pojawić się Kavalan Classic, ale jak to w życiu bywa, pierwsza w ręce wpadła mi inna wersja Kavalana. 




Uzupełnienie mojej kolekcji o "podstawkę" nie było owiane niepewnością z powodu zachwytu alkoholu z Tajwanu, jego pijalnością i bardzo dużą intensywnością smaków. Classic zakupiłem bardziej z ciekawości czy podstawa czasami nie będzie "wypłaszczona i biedna" a może jednak równie godnie zapadnie mi w pamięć.



Sama tuba paradna, jak na jedynego reprezentanta whisky Tajwańskiej, prezentuje się drogo i dumnie, z daleka naprawdę wydaje się drewniana. Butelka z grubego oryginalnie formowanego szkła wzbudza respekt i świetnie się prezentuje. Uwagę zwraca rozłożenie treści, o ile butelka poza nazwą zawiera raczej mało komunikatów (co cieszy wzrok, bo często etykiety zapaćkane są nadmiarem informacji) to na kartonie znajdziemy wszystko to co trzeba....




..no i notkę aromatyczno/smakową, którą zawsze z uporem tłumaczę i szukam w kieliszku tych smaków, a czy dziś je znajdę ? 


Nos:  bardzo intensywny, przyjemny "burbonowy" aromat, który moim zdaniem wynika iż beczki, w których leży destylat mogą być tak zwanym "pierwszym wypełnieniem / zalaniem beczki", alkohol schowany tak dobrze, że wręcz trzeba szukać tej ostrości w nosie, poza "burbonową" słodyczą wyczuwalna kwiatowość i lekka symboliczna wręcz dębowość, wanilia  


Smak: tutaj przypominamy, że pijemy trunek wysokoprocentowy, aczkolwiek pazurek alkoholowy jest szybciutko zasłaniany kolejnymi smakami, pierwsza melduje się słodycz, aby po chwili przekazać pałeczkę egzotycznej owocowości (lekki posmak ananasa i mango) przełamanej leciutkim cynamonem oraz dębem


Finisz: przyjemnie gasnący, ale nie za długi. 


Podsumowując Kavalan Classic powala na łopatki wyglądem i aromatem. Smak utrzymuje go w pozycji bardzo przyjemnej, eleganckiej i oryginalnej ze względu na obecność owoców egzotycznych  w whisky aczkolwiek do fenomenu jeszcze czegoś brakuje.  


 

niedziela, 21 sierpnia 2022

500+ osiągnięte! Świętujemy!

 Dziś poprzez aplikacje Facebook, na której blog ma swojego fanpage, dostałem gratulacje za osiągnięcie 500 polubień. Osobiście wykorzystując swoje zdolności prognozowania spodziewałem się iż dopiero pod koniec jesieni (może przed świętami) uda mi się zainteresować swoją pasją aż tyle osób ;) No i zaśmieszkować mogę iż bez potomstwa otrzymałem swoje pierwsze 500+



Cieszę się także, że coraz większa rzesza ludzi aktywnie dochodzi do grupy, która stawia na jakość spożywanego alkoholu kosztem ilości zapisując się na degustację. Niezmiernie mi miło iż dzięki współpracy z Restauracją AMAI sushi & resto możemy prowadzić jedną z najbardziej ekskluzywnych i zarazem edukujących serii spotkań w naszym mieście, na które zapisywać się możecie zarówno za pośrednictwem profilu Pierwsza Butla, jak i osobiście, bądź telefonicznie poprzez stronę restauracji. 


Dziś świętuję złotem a dokładniej Jack'iem Danielsem No. 27 GOLD. Pozycję wybrałem moim zdaniem ciekawą ponieważ: 

-mogę zbadać wpływ podwójnego leżakowania w whisky zza oceanu.

-pracując zgodnie z kanonem pierwszej butli przetrę szlaki i sprawdzę czy warto wydać taką kwotę na alkohol ;)

-bazując na wyświetleniach dobrze się "czytają" wpisy porównujące standardowe wypusty z opcją premium. 



 Złoty Jack jest produkowany bardzo podobnie jak wersja Gentelman (jest podwójne filtrowana przez węgiel), lecz przed rozlaniem jeszcze jest poddawana finiszowaniu w beczce klonowej. Wizerunkowo jednak "Gold" stanowczo nawiązuje do słynnej No. 7, złota etykieta oraz pogrubione dno butelki dodaje majestatu, no i jak przystało na dobry alkohol butelka zamykana jest korkiem i sprzedawana w dedykowanej kartonowej "trumnie". 


Nos: Bardzo łagodny, słodki aromat, typowy Jackowy przy porównaniu z wersją Gentelman bardziej intensywny, wyraźniej mniej alkoholowy   

Jeszcze przed smakiem warto wspomnieć iż konsystencja w porównaniu do Gentelmana, jak i słynnej No.7 bardziej oleista

Smak:  syrop klonowy, pieczone jabłka, wanilia, mocna, lecz nie nachalna dębowość, minimalna pieprzność alkoholowa. bukiet smaków jest spójny z poprzednimi wersjami aczkolwiek porcja jest wyraźnie przyjemniejsza w odbiorze, bardziej pijalna, milsza 

Finisz: dość długi jak na "burbony*", kremowy, przyjemny 


Podsumowując: Bywa tak, że jesteśmy zachwyceni wersją podstawową danej whisky i na jej podstawie budujemy całą "rodzinkę", czasami trafiają się skuchy, ale rozbudowując kolekcję Jack'ów każda pozycja wyżej poza ceną niesie za sobą także podniesioną jakość. Moim zdaniem opcja zapożyczona ze Szkocji (gdzie podwójne leżakowanie bądź inaczej zwane finiszowanie w innych beczkach niż z amerykańskiego dębu znamy od dawna) wypaliła wyśmienicie podkreślając to co Jack Daniels ma do zaoferowania przy jednoczesnym ułagodzeniu alkoholowości. Butelka jest warta swojej ceny jednak uważam iż jest do bardzo uroczystych toastów niż do codziennego "dramika". 

środa, 10 sierpnia 2022

Glenmorangie Signet

  Wpis ten potraktuję jako podsumowanie pewnego etapu w mojej przygodzie degustacyjnej.

Po zbadaniu podstawowych gałęzi szkockiej wody życia, jakimi były whisky klasyczne, dymne, morskie, podwójnie leżakowane oraz w mocy beczki, czas przyszedł na zdobywanie nowych horyzontów. 

Dziś opiszę pozycję, nad którą czaiłem się od dawna, wiele razy przyglądając się butelce na sklepowej półce, czytając recenzje miałem wątpliwości czy moje zmysły już odpowiednio nabrały doświadczenia aby wyciągnąć wszystko co najlepsze oraz czy wydając dobre kilka stów Signet mi podejdzie i nie wyląduję w następnej paczce anty top whisky.





Powagę sytuacji reprezentuje już opakowanie Signet'a, butelka zapakowana jest w drewnianą czarną skrzynkę. Złote napisy tylko podbijają stawkę elegancji, jedyne co moim zdaniem psuje wstępne oględziny to naklejka z komunikatem po polsku, w którym w trzeciej linijce dowiadujemy się, że możemy odkryć aż 144 smaków i aromatów.... Serio, to proszę mi wskazać osobę, która chociaż wymieni z marszu 80 smaków  ;) 

Wielką przyjemność już sprawia otworzenie pudła paradnego, gdyż pierwsze rzucenie oka na butelkę Signet daje uczucie "wejścia na salony", dwukolorowe szkło, z którego butelka jest wykonana. Złote, ale nie kiczowate napisy oraz solidnie osadzony w metalu korek. 

Przed degustacją nadmienić także chciałem iż Signet jest najbardziej ekskluzywną whisky z podstawowego portfolio Glenmorangie to także wyróżnia się tym, że w swoim składzie ma prażony słód (czekoladowy słód jęczmienny).

Dobrze, przejdźmy w końcu do tego co Signet zaoferuję w smaku; )

Aromat: kawa, cukierkowa słodycz, toffi, wanilia, imbir z lekką nutą pieprzu i minimalnie wyczuwalny cynamon. Alkohol bardzo dobrze ukryty mimo 46%

Smak: słodycz cukierkowa, karmel, gorzka czekolada, migdały. pestki winogron, kawa. 

Finisz: bardzo długi, wytrawny, kawowy, powoli gasnący 


Podsumowując: Glenmorangie nigdy mnie nie zawiodło, zarówno przy próbowaniu podstawowej 10l-etniej edycji jak i pozycji podwójnie leżakowanych (Lasanta opisana tutaj), zawsze trzymało wysoki poziom. Pozycja Signet, którą miałem dziś przyjemność próbować jedynie podniosła zaufanie do marki. Ostatnio miałem dylemat czy Tajwan nie próbuje przejąć rynku whisky swoim Kavalanem jednak pijąc Glenmorangie Signet, wiem, że Szkockie destylarnie jeszcze nie jednego Asa mają w rękawie ;)  





wtorek, 21 czerwca 2022

2 nowe pozycje w nowej formie

 Witajcie, pomyślałem iż nie będę czekał aż przyjdzie mi wena na daną pozycję, która poruszy mnie tak aby rzucić wszystko i siąść do pisania. Dziś przedstawię nowości, które u mnie się pojawiły z krótką notką jak na moją osobę wpłynęły.




Johnnie Walker Island Green - początkowo sam myślałem iż to jest JW Green Label (przywiózł mi tą butle kolega ze wschodniej granicy) z inną limitowaną etykietą. Dopiero akcja doszkalająca przed wpisem ujawniła różnice. Island Green w odróżnieniu od klasycznego zielonego Jasia swoją dymność zawdzięcza whisky Caol Ila (w klasycznym JW GL Dymność wspomagana jest dodatkowo Taliskerem) pozostałe komponenty "łagodzące" to Clynelish, Glenkinchie i Cardhu. 

Co do moich wrażeń to po ochłonięciu i nabraniu dystansu (kilka porcji mi się zeszło) mogę powiedzieć iż jest to moja ulubiona pozycja z pozycji niezobowiązujących ;) 

Aromat: Dym schowany za lekką chmurką owocowości i zielonym pieprzem. 

Smak: Jak to w pozycjach torfowych bywa pierwszy melduje się dym, który nie zostaje na długo a ustępuje pieprzowości, która zaczepia o nuty cynamonu i po chwili przekazuje pałeczkę słodyczy. 

Finisz: Przyjemnie pieprzny przechodzący w tematy roślinne (gałązka jabłkowa) z symboliczną dymnością, która raczej jest wspomnieniem niż wyczuwalnym smakiem.

Podsumowując tą whisky to jest drugi w mojej kolekcji blended malt (w kompozycji udział biorą tylko whisky jednosłodowe), z którym już można się w moim mniemaniu pochwalić wśród znajomych. Zdaję sobie sprawę, że nazywając go niezobowiązującym blendem mogę się narazić na fale krytyki, jednak z racji tego iż w/w butelka została mi podarowana mogę sobie pozwolić na taką brawurę ;p. Kompozycja tej whisky jest bardzo ciekawa, podobnie jak prędkość zmieniających się smaków.


Następną pozycją, na jaką się natknąłem podczas swoich alkoholowych poszukiwań to Singleton Sunray, kupiłem go z sympatii do rodzinki whisky Singleton, którą zapoczątkowała butelka 12 letniej odsłony Singleton Luscious Nectar. Wersja Sunray poza letnią stylistyką butelki zaciekawiła mnie deklaracją miodowości w smaku, a jako single malt dodatku miodu w sobie mieć nie może, bo owszem możemy na półkach odszukać np: Jacka Danielsa Honey, bądź ostatnio wpuszczonego na polski rynek Tullamore Dew Honey, ale zarówno degustatorzy jak i sumienni czytelnicy blogów o alkoholach wiedzą już iż jeśli dodajemy do whisky dodatki tj, miód, sok z jabłka to już produktu whisky czy Burbonem nazwać nie możemy a likierem na bazie whisky. 


Aromat: Mało intensywny, wręcz wyciągać nosem trzeba słodycz, dębowość, jedynym wyraźnym akcentem jest pieprzna alkoholowość.

Smak: Miodowość wyczuwalna przy zaczerpnięciu z kieliszka, lecz po przełknięciu zmierzyć się musiałem z dość mocną alkoholowością oraz symboliczną nutą słodyczy i owocowości. 

Finisz: Tutaj słodka miodowość wiedzie prym, finisz jest przyjemny powoli gasnący, dosyć długi, lecz nie zmywający lekkiego zażenowania wynikającego z aromatu i smaku. Bez wątpienia finisz jest jedynym bastionem obrony tej pozycji.

Podsumowując: Po dobrej znajomości wszystkiego nie załatwisz.... Przygody degustatora nie tylko otoczone są przyjemną chmurką i wszechobecną aurą dobroci alkoholi, czasami trafiają się skuchy.  Do oceny zawsze chcę podejść najbardziej obiektywnie jak mogę i zdaję sobie sprawę iż różni ludzie mają swoje preferencję smakowe, które akurat w tej odsłonie mi nie podeszły. Być może brak deklaracji wieku i z tym idący niedługi okres leżakowania jeszcze nie przekazał destylatowi odpowiedniego ułożenia. Mi osobiście przed wydaniem werdyktu nie raz zadrżał palec, wracałem do kieliszka szukając argumentów "na plus", po dodaniu coli do kieliszka sytuacja trochę się poprawia, aczkolwiek uważam iż pozycje jednosłodowe powinny radzić sobie bez dodatków. 





 

czwartek, 28 kwietnia 2022

Finlaggan Red Wine Cask

 Ostatnimi czasy pozwoliłem sobie na przerwę w publikacji wpisów na blogu, ale czy zaniechałem tematy degustacji alkoholu? Wręcz przeciwnie! Z najważniejszych aktywności alkoholowych pochwalić się muszę (bo wyciszyć ten temat by było niestosowne) uczestnictwem w degustacji u Pana Tomasza Milera. Wyżej wymienionego spotkania nie mogę obiektywnie ocenić ponieważ, po pierwsze nie mam porównania z inną degustacją prowadzoną przez Pana Tomasza, po drugie nie mogę ukrywać iż obiektywna opinia przysłonięta była by tym że po prostu "jarałem się jak Rzym za Nerona ;p" uczestnicząc w tym wydarzeniu, ale kiedy ogarnąłem całą euforie i wcześniej przygotowane pytania zadałem (uzyskując wyczerpujące odpowiedzi), to co miałem podpatrzeć podpatrzyłem. 

Pan Tomasz Miler jak zwykle elegancki no i Ja 

Drugim ważnym powodem, przez który postów ostatnio było mniej jest fakt iż pracujemy nad rozwinięciem formuły portalu Pierwsza Butla do formy video bloga! Tak, zamierzam nagrywać na YouTube! Podnosi mi to poziom adrenaliny i stresu przez co mierzymy się razem z ekipą nagraniową z licznymi dublami, cięciami. Ogółem na owoce tej pracy zarówno ja i wy musimy trochę poczekać, ale myślę, że będzie warto! 


Dobra, czas i pora na bohatera dzisiejszego wpisu! Finlaggan Red Wine Cask jest whisky jednosłodową, finiszowaną w beczkach po czerwonym winie, zabutelkowaną przez destylarnie ze szkockiej wyspy Islay (stolicy torfowych whisky), która chciałaby zachować anonimowość. Na etykiecie próżno szukać także deklaracji wieku naszego destylatu, więc czytelniku może teraz myślisz czemu wybrałem dziś tą whisky a nie nastoletnią pozycję ze znanej i szanowanej destylarni? A no spieszę z wyjaśnieniem, jakiś czas temu opisywałem tutaj na blogu spotkanie z Finlaggan Old Reserve (wersja podstawowa), która mimo niewygórowanej ceny, braku deklaracji wieku oraz wyniosłej etykiety zawierającej wszystkie "ochy i achy" po prostu była dobra, smaczna, wyraźnie, ale nie nachalnie dymna. Wiec sięgnięcie po edycje rozszerzone, uważam za naturalną podążając kanonem Pierwszej Butli.




Finlaggan Red Wine Cask według notki smakowej producenta:

Nos: Pyszny słodki dym torfowy i czerwone owoce jagodowe.

Smak: wędzony boczek i truskawki z nutami śliwki, solą morską i ziemisty torf. Skórka winogron garbniki.


Finisz: Długo utrzymujący się słodki dym.

(Przetłumaczone przez google tłumacz)


  No nie powiem moim zdaniem producent nieco "poleciał" z tą deklaracją ;) a może google z tłumaczeniem. Nie zwlekając otwieram swoją butelke Finlaggan'a sprawdzając czy i mi będzie dane wyczuć "truskawki z boczkiem", które zaintrygowały mnie dość poważnie.


Nos: , Subtelna dymność przegryziona słodką wędzoną śliwka, i ziemistością , lekka alkoholowość (46% zawartości alkoholu nie uderza tak mocno)

Smak: Dym gra pierwsze skrzypce, w połączeniu ze słodyczą pojawiającą się w następnej kolejności połączyć można smaki do tematów wędzonego mięsa, chociaż nie jestem pewny czy nie uległem sugestii producenta, minimalna słoność.

Finisz: Gdy tematy wędzarnicze odpuszczają, w prowadzeniu pojawia się aromat gorzkiej czekolady oraz powoli wygasająca słodycz


Podsumowanie: ze słodyczy to ja najbardziej lubię boczek wędzony i tego szukałem. Ale biorąc poprawkę na tłumaczenie (google średnio tłumaczy a ja jeszcze gorzej) mamy whisky trzymającą poziom w swej kategorii cenowej, gdzie dym bardzo smacznie został połączony z nutami owocowymi i słodyczą. Kończąc "dramika" w finiszu pojawiają się owoce leśne. Dodatkowo cała kompozycja jest łatwa w przyjęciu, nie wykręcająca alkoholowo, kolejne łyczki zaczerpnięte z kieliszka  utwierdzają mnie w zdaniu iż warto rozwijać swoją kolekcję Finlagganów.














I jeść wędzony boczek.


wtorek, 29 marca 2022

Kavalan Concertmaster Port Cask Finish

 Kiedy człowiek przyzwyczai się do faktu iż w produkcji whisky słynie Szkocja, Irlandia i USA zaczyna szukać innych inspiracji, nie inaczej było w moim przypadku. Po poznaniu kilku flagowych butelek nadszedł u mnie czas aby sięgnąć po tajwańską butelkę Kavalana. Destylarnia podkreśla w swojej historii iż wybudowana została w 90 dni i pierwsze zalanie beczki miało miejsce 11 marca 2006 roku dokładnie o 15;30. 

Warto wspomnieć iż oficjalna komunikacja marki, przekazuję nam iż swoje whisky produkuję wyłącznie ze słodu jęczmiennego, destylarnia posiada własną słodownie, sama wypala beczki, jednym słowem produkcją zajmuje się "od A do Z" (jest jedyną destylarnia whisky na Tajwanie, wiec w sumie nie miała by komu zlecić ;p no chyba że import zagraniczny, ale wtedy cena za butelkę by nie była tak przystępna).

Wśród portfolio marki nie doszukamy się Kavalanów z deklaracją wieku. Włodarze destylarni ze względu na klimat panujący w ich kraju, skrócili minimalny okres leżakowania do 2 lat. Nasz dzisiejszy bohater to destylat starzony w beczkach z amerykańskiego dębu, aczkolwiek nie ma określenia 'ex-burbon' co daje do myślenia iż mogą to być beczki pierwszego napełnienia.  Następnie finiszowany jest w beczkach po portugalskim, rubinowym winie Porto. Na oficjalnej stronie pod notką smakową widnieje 5 złotych medali w najbardziej prestiżowych konkursach, co z jednej strony wskazuję na to iż Tajwańczycy mogą znać się na swojej robocie bardzo dobrze, a z drugiej strony wcześniej widząc złote medale w butelkach, których nie wspominam wyniośle..... obawy. Ale przygoda degustatora ma swoje wzloty i upad.... LEKCJE ;) Jak będzie dziś? 





Będzie dobrze, bo ja taki mały oszukaniec jestem i Kavalana opisuję w momencie, kiedy został mi ostatni dram ;) Whisky wspominam bardzo dobrze jak i osoby, które goszczą u mnie na degustacjach mile się zaskakują. Jednak nie przeciągając polewam ostatni kieliszek,  opisuję najbardziej dokładnie jak umiem i szukam nowej butelki do odkupienia ;)

Aromat: słodycz, maliny w czekoladzie, karmel, cukierki kukułki, minimalnie tematy kokosowe, alkohol świetnie ukryty

Smak: ciastka budyniowe z czekoladą, owocowa kwaskowość, delikatne nuty dębowe, imbir, 

Finisz: przyjemnie owocowo słodki, powoli gasnący, średnio długi


Podsumowując: Kavalan jest przyjemny, łatwy w odbiorze i zarówno aromat ze smakiem są złożone. Grupa King Car zrobiła kawał dobrej roboty inwestując i rozbudowując jedyną destylarnie w kraju. Whisky z Tajwanu mogła by się szczycić jako dobro narodowe tak samo jak wielkie szkockie destylarnie. Ja osobiście na pewno z czasem odkupię swój egzemplarz Concertmastera jak i z wielką chęcią poznam pozostałe pozycje z portfolio. 

 



wtorek, 15 marca 2022

Jack Daniel's No. 7 vs Gentleman Jack

 Globalna marka znana praktycznie wszędzie, podstawowy Jack sprzedaję się w ilości ponad 150mln butelek rocznie do około 130 krajów. I nie oszukujmy się, w każdym barze/ restauracji, sklepie sprzedającym alkohol i na stacjach benzynowych jest dostępny. Chociaż Jack Daniel's spełnia wszystkie wymogi do nazwania go Burbonem to poprzez filtrowanie węglem z klonu cukrowego przed zalaniem do beczek zyskuję nowe miano Tennessee Whiskey. Wszystkie trzy ogólnodostępne warianty Jacka produkowane są z tego samego destylatu, różnica między Gentlemanem a No.7 nie wynika też z różnicy w czasie leżakowania lecz z tego iż wyższa wersja jest przed rozlaniem ponownie poddana filtracji węglem, czy ten proces zagra kluczową role zaraz sprawdzę.


No. 7

Aromat: kukurydziany, słodki, alkoholowy, waniliowy 

Smak: Dębowy, słodki, alkohol uderza w stopniu umiarkowanym 

Finisz: krótki, słodki, alkoholowy pazur zostaję z nami do końca


Nie jest to wybitne whiskey, chociaż pamiętam iż na początku mojej przygody z alkoholami stawiałem go na piedestale a w połączeniu z colą opijałem się go w ilości wykraczającej poza kanony degustacyjne ;) Nigdy nie miałem się za co przyczepić do niego, więc określenie "stary dobry Jack, który trzyma standardy od zawsze" będzie pasował do niego najlepiej.



Gentleman Jack

Aromat: W porównaniu do podstawy aromat jest o wiele mniej intensywny. Alkoholowość również jest bardziej zamaskowana. Wszystkie aromaty z podstawy są do odkrycia, ale nosem trzeba się dobrze naszukać, bo nie są tak oczywiste.

Smak:  Słodycz kukurydziana, lekki pazurek alkoholowy, wanilia, minimalna lakierowość.

Finisz: krótki, przyjemny, lekko pestkowy


Gentleman'a w swojej świadomej kolekcji mam już drugą butelkę. Pierwsza miała dodatkowy liścik, w którym podkreślała lekkość w odbiorze zarówno w aromacie jak i smaku oraz właśnie czytając (tłumacząc) w pełni się zgodziłem z listem. Łagodność uzyskana z podwójnej filtracji świetnie oswaja z piciem trunków wysokoprocentowych bez rozcieńczania. 


Moim skromnym zdaniem wersja podstawowa jest i będzie mainstremowym alkoholem, do końca świata i jeden dzień dłużej, ale jak najbardziej opłaca się dołożyć kilka złotych aby cieszyć się przymilnością wersji Gentleman. Może nie oferuje on większej złożoności i intensywności, jednak na pewno więcej będzie w stanie zwerbować ludzi do degustacji.    

środa, 2 marca 2022

Żabka też ma swoje Whisky Grey Scottish FOX

 Idąc nurtem 'marketowych króli', nie mogłem oprzeć się przy ostatniej wizycie w Żabce, aby nie zakupić whisky mieszanej na zlecenie właśnie tej sieci sklepów. O ile bohaterzy poprzednio mając walczyć o pijalność to Tesco Special Reserve nawet mi smakował jednak i tak uważam, że trunki tego pokroju wartość degustacyjną mają słabą.  Obfita półka budżetowych blended whisky bardziej zaspokaja ciekawość niż wnosi coś nowego. Nie raz obiecywałem sobie, że ukierunkowuję się bardziej w stronę maltów i za poprawę swojego postanowienia uznałem iż czas przestać się okłamywać i już tego sobie nie obiecuję ;)


Ludzi odpowiedzialnych za stworzenie Grey Scottish Fox'a pochwalić muszę w pierwszej kolejności za kształt i szatę graficzną butelki. Nie mi pierwszemu i nie ostatniemu kojarzyć się będzie z whisky Old Pultney, który wspomnieniami szale przechyla w pozytywną stronę a kolorystyka w stylu "złote, ale skromne" rysuje grymas twarzy ku serdecznemu uśmiechowi. 

Komunikaty na etykiecie standardowe jak na blendy ekonomiczne, zapewniają nas iż whisky ta jest "Perfect Harmony of  taste and aroma....", który producent napisze szczerą notkę przy trunkach tego pokroju typu "fundusze przeznaczone na tą whisky, pozwoliły nam poza spełnieniem  warunków prawnych aby whisky nazywała się szkocką, na uzyskanie pijalności w stopniu dobrym". 

Jednak cieszę się iż etykieta nie jest ozdobiona złotymi medalami a w granicach normy lekko tylko przechwalona ;). Kontretykieta już z nami komunikuje się mniej wyniośle, producent sugeruje w pierwszej kolejności iż nasza inwestycja około czterdziestu złotowa najlepiej smakuje w drinkach, a dopiero w drugiej kolejności solo, bądź z dodatkiem małej ilości zimnej wody. 



Ja będę odważny i zbadam ten smak i aromat solo:

Nos: Alkohol wybija się w pierwszej kolejności, lekka słodycz, lekka dębowość, poziom aromatu raczej mało lotny i skomplikowany.

Smak: mocno alkoholowy w pierwszym uderzeniu, które jednak nie trwa długo i jest wynagradzane cukierkową słodyczą, biszkoptowością oraz minimalnym mlecznym posmakiem zahaczającym o nutkę pestek z winogron.

Finisz: przyjemny, pestkowy, słodkawy, podchodzący pod średnią długość 


Całkowity balans tej whisky stawiam na plus, aromat nie zachwycił, ale smak i finisz przy tej cenie jest zadowalający. Jeśli spotkanie wśród znajomych wyjdzie poza limit degustacyjny Grey Scottish Fox'em możemy się ratować i imprezować spokojnie ;) 


Dla wytrwałych czytelników, którzy zawsze... albo chociaż często zostają na blogu, czytając moje wpisy do końca przedstawiam mój ranking blendów marketowo-żabkowych:

1. Tesco Special Reserve - pijalny, przyjemny, słodkawy 

2. Grey Scottish Fox - pijalny, aromat nie powala, ale smakiem się broni

3.  Queen Margot - tutaj raczej posiłkował bym się lodem i colą

4. Golden Loch - bez coli nie podchodź! Osobiście jeśli bym wiedział, że nie urażę gospodarza abstynencją wybrał bym abstynencję bądź inny alkohol.  




czwartek, 10 lutego 2022

Trzy marketowe koty. Czy warto szukać tańszych Whisky?

 Tańsze zamienniki są z nami od zawszę, czy to w branżach farmaceutycznych, sportowych czy też ogólnospożywczych. Czasami tańsza opcja nie znaczy gorsza, ale czy tak będzie wśród naszych marketowych bohaterów? Wielokrotnie przekładałem wpis o Golden Loch, Tesco Special Reserve i Queen Margot JEDNAK DZIŚ nastał ten dzień, jutro wziąłem na wszelki wypadek wolne i mogę z wami polecieć z tematem ;) 



Nie pokładam wielkiej nadziei w tym, że trunki poniosą mnie nad szkocką plaże, ich złożoność wprowadzi mnie w nowe horyzonty świata whisky, ale nasze "marketówki" odgrywają w świecie whisky kluczową role. Odpowiadają na pytanie często pojawiające się na degustacjach i przy półkach sklepowych: 


"Czy whisky ze sklepów specjalistycznych są takie same jak te w markecie"

 Otóż tak, to te same produkty, które mają ten sam status prawny, przykładowy Jack Daniels no7. tak samo został wyprodukowany, rozlany i zabutelkowany w USA, a różnica w smaku to często wina nieodpowiedniego przetrzymywania już na palecie (w upalne dni paleta potrafi stać w pełnym słońcu kilka godzin zanim zostanie rozładowana i trafi na półki). I bardzo często destylarnie latami zyskiwały swoją renomę poprzez przygotowywanie swoich whisky, które są znane i szanowane w wielu krajach, odpowiednio także leżakując swoje trunki (czasami jedno pokolenie rozlewa destylat do beczek aby drugie mogło zabutelkować) nie jest chętne do sprzedania swojej pracy po kosztach albo nawet na tym tracąc gdyż zasłużenie mogli by trzymać cenę i nie psuć wizerunku marki przez cenę za jaką możemy kupić marketowych bohaterów.  Więc próżno szukać nazwy destylarni, która się podpiszę pod produkcją Golden Loch, czy Tesco Special Reserve. te trunki dumnie wypełniają tę lukę ultra budżetową.

Co one warte, zaraz się dowiecie:

Na pierwszy ogień idzie Tesco Special Reserve, trunek już niedługo nie będzie dostępny w Polsce i być może cena jego wzrośnie kilkukrotnie! 

Nos: niezbyt lotny, alkoholowość na równi z dębiną, lekka słodycz

Smak: ku mojemu zdziwieniu alkoholowość "nie wykręca" a to mój pierwszy kontakt z alkoholem od kilkunastu dni da się wyczuć waniliowość, słodycz i dębinę. 

Finisz: krótki, wytrawny, z odrobiną karmelu

Podsumowując, Special Reserve gości już u mnie od ponad roku (tak tyle się zbierałem z tym porównaniem) i pamiętałem ją jako średnio ostrą tanią "łychę" tak dziś zdziwiła mnie, że poza pijalnością miała coś do zaoferowania. Raczej nie jest to pozycja, w którą chciałbym zainwestować swój kapitał, ale przy zagranicznej wizycie w Tesco może jeszcze bym ją dokupił aby sprawdzić rozlew na inny kraj i czym będzie się różnił. Bo raczej przez najbliższe lata nie opróżnię tej butelki.


Pozytywnie zaskoczony sprawdzę jako drugą propozycję Golden Loch z Biedronki. Nie powiem iż będzie pierwszy raz gościć u mnie na języku, czasem udaję mi się skutecznie zażartować tą propozycją podczas degustacji.

Nos: Alkoholowość, lakier do paznokci, owocowość, i to co zawsze dla mnie w golden loch charakterystyczne, czyli aromat stanu zapalnego przełamany denaturatem 

Smak: dla mojej osoby po prostu marny denaturowość z aromatu podbita w smaku, alkoholowa, minimalnie owocowa, widać odstanie w barku wyjątkowo jej nie służy 

Finisz: jedynie ten jest przyzwoity, kiedy podłość smaku odpuszcza zostawia przyjemny posmak pestek jabłka


Podsumowując ta "locha" świetnie podkreśla iż moje żarciki często są czarne, pozycja z serii "bez coli nie podchodź" chociaż przy dzisiejszych cenach Coli.... jedynie broni się finiszem na stopień dopuszczający. Kiedyś pozycję oceniałem dziabkę wyżej, może nowo otwarta butelka jest lepsza. Golden Loch ma także edycje dwunastoletnią, ale teraz mi do niej raczej nie będzie po drodze. 


      

Na zwieńczenie tej degustacji dając lekkie fory (znieczulony dwiema pozycjami mam nadzieje zachować obiektywną opinie) do kieliszka polewam Królową a dokładniej Queen Margot.


Nos:  wyjątkowo mało lotna, lekka owocowa denaturowość jak u "lochy" alkoholowość i pustka...

Smak: alkoholowa, ale nie krzywiąca, słodkawa, minimalnie karmelowa

Finisz: bardzo podobny jak u golden loch, ale bardziej słodkawy


Typowy poprawny tani blend. taki żeby: siąść, wypić zmieszane z ulubionym napojem i się nie chwalić nikomu. Jedyną rzecz, do której można się przyczepić, ale z resztą może taka polityka Lidla że etykieta ozdobiona jest medalem IWSC a kontretykieta zaczyna się opisem "Wykwintna szkocka whisky"



 Jeśli doczytałeś ten ultra długi wpis do tego momentu należą Ci się wielkie podziękowania od mojej osoby, dokładnie tak samo wielkie jak dla Master Blenderów w/w marek i osób wciągniętych w wielką produkcję marketowych whisky. To naprawdę kawał dobrze zrobionej roboty mając taki budżet wypuszczać whisky, które jeszcze zachowują jakąkolwiek pijalność i czasami  nawet oferują coś więcej. 






 

sobota, 22 stycznia 2022

Urodziny Pierwszej Butli i toast Dymnym Potworem z Islay

 Rok strzelił, 23 recenzje whisky, burbonów, rumów a także brandy za nami. Od samego początku do chwili napisania tego wpisu Pierwszą Butlę odwiedzono w sumie tutaj

Długo myślałem nad wyborem butelki, czy wybrać najmilszą, tą najbardziej pijalną czy kierować się długością leżakowania a może największym prestiżem. Więc wybrałem Ardbeg'a 10, od tej butelki  zaczęła się przygoda, o której wspomniałem w pierwszym wpisie

Gdzie leje się Ardbeg zaczyna się przygoda.




Ardbeg jest zaliczany do najbardziej dymnych pozycji z wyspy Islay. Destylarnia, która obecnie jest pod władaniem koncernu LVMH. Zdobywa wielką popularność, skupia także fanów, którzy nazywani są "Ardbegianie". Whisky została w latach 2013 i 2014 wybrana przez jury World Whisky Awards jako najlepszy single malt. 

Dobrze, pamiętam jak za pierwszym razem Ardbeg mnie zaskoczył, zobaczymy czy tym razem też mnie tak "wykręci".


Nos: Dym, kwaskowata słodycz, minimalnie wyczuwalna alkoholowość mimo 46% alkoholu, ziemistość.

Smak: Palony torf, wodorosty, z drugiej strony wędzone owoce, wanilia, cytrusy, minimalna pieprzność alkoholu, która tutaj jest znakomicie ukryta.

Finisz: długi, złożony, w pierwszej kolejności dymność się oswaja dając zagrać ziemistości, powoli wkrada się cytrusowość, słodycz, dym na języku wybrzmiewa jako ostatni, powoli i subtelnie wygasając.


Podsumowując na ogół "Dymne potwory" można kochać lub nienawidzić, charakterność Ardbega potrafi rzucić w przygodę i odkrywać inne torfowe klimaty jak w moim przypadku lub szybko zawrócić osobę pijącą w bardziej przymilne i łatwe w wypiciu whisky. Ardbeg nie jest pozycją, która się podlizuję, on wciska w fotel i nie zna litości. U mnie w kolekcji Ardbeg 10 jest whisky, którą bez wahania odkupuję jak zobaczę pustą butelkę, ale nie jest to pozycją na każdą chwilę, nie codziennie masz siłę aby stawić czoła potworowi jednakże każde spotkanie jest wyjątkowe. 



PS. post nie jest w żaden sposób sponsorowany, a jakbym chciał się przyczepić to musiał bym wybrać inną whisky.


wtorek, 11 stycznia 2022

Laphroaig 10 Yo Single Malt z Islay

 Pamiętam iż bardzo często przechodziłem obok propozycji Laphroaig'a wybierając coś innego. Przygody z "dymami" i Islay zacząłem nieświadomie od Ardbega (pierwszy wpis na blogu). Wiadomo co z początkującymi smakoszami potrafi zrobić dymny potwór, wiedziałem że coś robię nie tak szukałem to nowych, łatwiejszych i przyjemniejszych dróg jak do tych dymnych najszybciej dojrzeć.


Dopiero po ok. pół roku poszukiwań i zbierania informacji jak i nowych butelek do kolekcji, oswoiłem swoje podejście do "dymnych potworów z Islay" mostem z whisky dla początkujących do torfowych klimatów często był Talisker, Caoila bądź Connemara. Lecz dalej do Laphroaig'a nie było mi po drodze ;) 

Dopiero kiedy zmieniłem podejście do półek z supermarketów, z wielkiego szału zakupowego na znudzenie, że większość jak nie mam to znam. Zacząłem odwiedzać sklepy specjalistyczne gdzie za n-tym podejściem zostałem w końcu posiadaczem bohatera dzisiejszego wpisu. 



Odwrotnie proporcjonalnie zabierania się do zakupu, whisky z butelki znikało w bardzo szybkim tempie, pamiętam iż oszołomiony marketingiem Ardbega i wyniosłością (jak i dużą pijalnością) Lagavulina w podstawowej wersji, do Laphroaig'a podchodziłem niezobowiązująco i bez żadnych  większych oczekiwań podczas pierwszej samotnej degustacji. 


I teraz łamiąc schemat moich wpisów, raz że wstęp dawno nie był taki długi, a dwa nie przytoczyłem żadnych informacji na temat historii pochodzenia itp. sprawdzam czym dziś uraczy mnie Laphroaig.


Nos: średnio dymny przemieniający się w lekką, słodką alkoholowość, aromat delikatny 

Smak: tutaj dymność dominuje, aczkolwiek nie bombarduje, po chwili pojawia się posmak jodynowy,  lekka słodycz, bandaże, ziemistość. Alkohol świetnie ukryty 

Finisz: ogniskowy popiół z wygasającego ogniska, wanilia, słodycz, 


W podsumowaniu mogę nieskromnie stwierdzić iż tak samo jak książę Wali stwierdzam, że jest to pozycja wyjątkowa, nie powiem najlepsza, bo uważam... Jeszcze nie jedna whisky mnie zaskoczy.

Także Jim Murray autor książki Whisky Bible nazwał Laphroaig najlepszą "podstawką" na świecie.

Destylarnia sama słoduje 15-20% (w zależności od źródeł) ziarno moczy się w miękkiej torfowej wodzie z Islay ok 6 dni, po czym suszony jest palonym torfem. Whisky leżakuje najczęściej w beczkach po amerykańskim burbonie Marker's Mark i podobno przy sztormach morska woda dostaje się do magazynów podmywając beczki. Także warto dodać iż najdłuższy przebieg przegonów odrzuca część słodkich estrów zostawiając cięższym i smolistym pole do popisu. 

Nie mam sobie za złe iż moja droga do Laphroaig'a była taka długa i kręta, bo uważam, że najważniejsze jest się małymi kroczkami pozytywnie zaskakiwać. Whisky ta dużo może wnieść w odbiorze dymnych klimatów, ale mam nadzieje, że specjalne edycje Laphroaig'a znowu znacznie podniosą poprzeczkę. 

 

 

Cardhu 12 Babska whisky?

 Jak szczupak jest królem wód, tak Johny Walkers jest królem blendów. A właśnie nasza dzisiejsza bohaterka w głównej mierze jest "esenc...